Poranne zwiedzanie zaczęliśmy od przejażdżki autobusem linii 30 do Bygdøynes. Startowaliśmy z przystanku Jorgenseteret, w centrum miasta, niedaleko hotelu.

Na pierwszy ogień poszedł
Frammuseet, czyli muzeum statku polarnego Fram, z końca XIX w. W środku był oryginalny statek, ten sam, który brał udział w wyprawach na biegun północny i południowy. Można była na niego wejść, pozwiedzać go także pod pokładem. Ekspozycja mu poświęcona nie była już dla mnie tak ciekawa, ale na dłużej przykuła mnie tymczasowa wystawa o Belgice, ze względu na biorących w niej udział Polaków - Henryka Arctowskiego i Antoniego Dobrowolskiego. W sklepiku z pamiątkami zakupiłam emaliowany kubek z napisem Fram, taki jak był na wystawie eksponatów w muzeum. Mieliśmy szczęście, po muzeum razem z nami chodziły pojedyncze osoby, jak wychodziliśmy - weszła polska wycieczka (znaczy się tłum ;)).

Następne muzeum to
Kon-Tiki. W środku oglądaliśmy m.in. trzcinową łódź Ra II, tratwę z balsy Kon-Tiki, jaskinię z rzeźbą tubylca, imitację podwodnego świata i czasową wystawę poświęconą popkulturze Tiki. Co ciekawe, było tu cieplej niż w muzeum Fram. ;)
Trzecie muzeum, Maritime, żeśmy olali. Nie byliśmy zainteresowani. Ruszyliśmy na przystanek, w drogę do muzeum Wikingów.
Vikingskiphuset (Muzeum łodzi Wikingów) bardzo nam przypadło do gustu. Chociażby ze względu na możliwość podziwiania łodzi z góry, z balkonów. Poza tym, widzieliśmy też sanie wikińskie i parę kości osób, które wyruszyły w ostatnią podróż na łodziach.

Następnie przeszliśmy do
Norsk Folkmuseum, czyli skansenu. Skansen jest wielki, ba - ogromny (spokojnie można tam się wybrać na cały dzień), a my zobaczyliśmy tylko małą jego część. Widzieliśmy wystawę starych zabawek, wystawę o Samach (zwanych niegdyś Lapończykami), różne domy (do części można było wejść), kościół klepkowy z XIII w.
W skansenie odkleił mi się obcas (w jedynych butach jakie miałam), więc pospiesznie wróciliśmy do hotelu, trochę odpoczęliśmy i wybraliśmy się na zakupy. Poszliśmy do centrum handlowego
Oslo City, w sklepie - Bianco Footwear kupiłam buty na obcasie, z futerkiem w środku... za 700 koron (350 zł) - na wyprzedaży. Co do samego centrum - informacja elektroniczna o sklepach w centrum była, tylko, że po norwesku. No, ale przynajmniej dowiedziałam się jak są buty po norwesku - sko. ;) Dosłownie tylko na chwilkę weszłam do H&M i Kappahlu, ale nie byłam w stanie wiele zobaczyć (ani przejść się po całym sklepie) bo Gwyn się trząsł, żeby znaleźć buty jak najszybciej. Później za bardzo nie było okazji, żeby po sklepach pochodzić, więc jestem nieusatysfakcjonowana pod tym względem.
Jakiś czas później, poszliśmy sobie na wieczorny spacer, głównie po Prinsens gate.
Strony muzeów:
http://www.fram.museum.no/en/
http://www.kon-tiki.no/e_aapning.php
http://www.khm.uio.no/vikingskipshuset/index_eng.html
http://www.norskfolkemuseum.no/en/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz