Witajcie! Welcome!

Before you start reading, I advise you to switch to your preferred langauage - either Polish (tag: polski) or English (tag: English). You can also choose the country or city (caution: Oslo tag refers both to Polish and English languages). Enjoy. Feel free to comment and ask questions.

Zanim zaczniesz czytać, sugeruję wybranie etykiety: polski, która wyświetli wszystkie posty pisane po polsku lub etykiety kraju lub miasta (ale uwaga! etykieta Oslo zawiera w sobie posty i po polsku i po angielsku). Miłego czytania i zachęcam do komentowania i zadawania pytań.

niedziela, 8 stycznia 2012

Japonia, dzień 1 - Tokio

Przelot do Japonii był całkiem przyjemny. Zwłaszcza jego końcówka. Rano odważyłam się zagadać do siedzącego obok mnie Japończyka (z wyglądu ojisan). Mieliśmy ciekawą rozmowę po japońsku, nawet wytłumaczył mi co widzimy w dole (m.in. drugie największe jezioro w Japonii - Kasumigaura). Przy okazji dowiedziałam się, że Narita to małe lotnisko... cóż, widać nie był na Okęciu (aka Lotnisko im. Chopina) w Warszawie.

Wylądowałam w Japonii przed południem. Miałam tremę już przy wysiadaniu z samolotu, bałam się, że się zgubię. Trafiłam jakoś do biura wymiany voucherów na bilet okresowy Japan Railways (czyli JR Pass). Prawie bym podeszła do złego punktu obsługi klientów JR (po prostu sprzedaż biletów) na szczęście w ostatniej chwili zauważyłam kartkę "wymiana voucherów na JR Pass naprzeciwko". Wymieniłam tam voucher, bez problemu, od razu też kupiłam Suicę - prepaidową kartę którą można płacić za bilety komunikacji zbiorowej głównie w Tokio i okolicach oraz w sklepach (zwłaszcza na stacjach). Dostałam rezerwację na najbliższy Narita Express do Tokio, który odjeżdżał za 10 minut. Machnęłam ręką na wypożyczenie telefonów, przekonana, że w Tokio na pewno też gdzieś da radę. Później się przekonałam, że się nie dało.

Przy wsiadaniu do ekspresu (na stacji początkowej pod lotniskiem) popełniłam gafę (ach te nerwy), wsiadłam za wcześnie (na szczęście nie ja jedna), więc zostałam wyproszona, bo obsługa musiała posprzątać wagon i odwrócić fotele zgodnie z kierunkiem jazdy. Zamówiłam kawę, żeby nie zasnąć przez najbliższą godzinę. Widoki po drodze na szczęście dostarczały mi dużo wrażeń. Do Tokio dotarłam z sześciominutowym opóźnieniem.

Chiba, monorail Chiba, monorail


Na stacji Tokio (Tokyo Eki) zostawiłam bagaż w coin locker (szafki na bagaż na monety) i pojechałam do Shinjuku.



Dotarłam tam mniej więcej w porze obiadowej, więc po krótkich poszukiwaniach zdecydowałam się wstąpić do jednej z knajpek, w bocznej uliczce. Jeszcze zanim wybrałam danie, dostałam (tak jak wszyscy) darmową wodę z lodem, którą mogłam sobie sama później dolewać. Gdy się zdecydowałam, wystarczyło wcisnąć przycisk przede mną, żeby przyszła kelnerka. Zdecydowałam się na menchi katsu (japońska wersja kotleta mielonego) z ryżem i herbatę ulung. Było pyszne, ale ledwo zjadłam. I tanie. Mniej niż 500 jenów.



Na Shinjuku szukałam dwóch rzeczy: komórki do wypożyczenia i nowej cyfrówki dla siebie. Nie znalazłam ani jednego ani drugiego, ale było ciekawie. Najbardziej w tym momencie chyba zaskoczyło mnie to jak głośno jest na japońskiej ulicy. Ze sklepów wylewa się (głośna) muzyka, sprzedawcy zachęcają, nawołują do zakupów właśnie u nich...

Później pojechałam z powrotem na stację Tokio, po bagaż, a stamtąd do Akihabary. Tam też miałam zamiar poszukać aparatu. Po wyjściu ze stacji zobaczyłam wielkie zbiegowisko, światła, kamery. Musiałam to sprawdzić. Chyba kręcili jakąś scenę do filmu. Coś widziałam, niewiele słyszałam ani tym bardziej nie rozumiałam.




W Akihabarze, w sklepie z angielskimi napisami przed wejściem kupiłam przejściówkę do japońskich kontaktów. 250 jenów. Kupowałam po angielsku, obsługiwał mnie obcokrajowiec.

Z Akihabary pociagiem Tsukuba Express pojechałam dalej do Asakusy. Tam, w ryokanie (hotel w stylu japońskim) miałam spędzić najbliższe 4 noce. Jednak krótko po wyjściu ze stacji pogubiłam się. Poszłam na kouban (posterunek policji). W wielkim spisie budynków, który mieli panowie, nie mogli jednak odnaleźć mojego hotelu (Tokaisou). Pokazali mi drogę do pobliskiej kawiarenki internetowej. Tak naprawdę były tam mangi, filmy, dostęp do internetu, drukarki, etc. Musiałam się zarejestrować (bezpłatnie) czyli podać dane, ale jakie miałam wyjście? Znalazłam swój hotel, w drukarce na monety wydrukowałam mapkę do hotelu. Zapłaciłam 200 jenów, w tym 10 jenów za wydruk. Z powrotem na policję. Wytłumaczyli jak dojść czyli narysowali na mapce drogę i wręczyli mi odpowiednio zorientowaną. Trafiłam już bez problemu.



Spóźniłam się z godzinę w stosunku do deklarowanej godziny przybycia, ale ucięłam sobie miłą pogawędkę (po japońsku) z Japończykiem na recepcji o tym jak to się zgubiłam i nie mogłam znaleźć hotelu. ;) Pokój spełnił moje oczekiwania. A w łazience w japońskim stylu prawie się zakochałam. Najpierw prysznic i umycie się, potem wejście do głębokiej po szyję wanny. W zależności od kaprysu, najpierw zimny lub gorący prysznic potem gorąca lub zimna kąpiel.



Prognoza pogody informowała o ponad 32°C, chociaż spędziwszy dużą część dnia w klimatyzowanych pociągach, nie czułam tego. Klimatyzacja w pokoju bardzo sie przydała, inaczej niemal natychmiastowo się pociłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz