Siódmego września zostaliśmy zakwaterowani w hotelu Aryaduta. Hotel był całkiem niedaleko od stacji Jakarta Kota przy której mieszkałam przez parę ostatnich dni, mogłam podjechać kilka przystanków autobusem (co by wyniosło chyba 3.500 rupii) ale ze względów na bagaż uparłam się, żeby mi hotel zamówił taksówkę.
Ministerstwo zamawiając pokoje dla nas poskąpiło opłaty za internet w pokoju. O ile nie chcieliśmy płacić dodatkowo 100.000 rupii mieliśmy tylko jedno wyjście - korzystanie z darmowego wifi w lobby. Kilkaset osób, na raz... taaaak... Pokoje były nam przydzielane przypadkowo, choć z zachowaniem podziału na płeć. Nikt jednak nie sprawdzał, czy "przydział" był przestrzegany. ;) Pokój hotelowy dzieliłam z Meksykanką imieniem Yahel. Do dyspozycji miałyśmy królewskie łoże, wannę (z gorącą wodą oczywiście), klimatyzację i telewizor furkoczący dopóki nie odłączyło się go od prądu ;)
Poniżej widok z pokoju oraz nasza łazienka.
Ósmego września było właściwe rozpoczęcie programu - wykłady, występy. Mówili co nieco o różnicach międzykulturowych, ale dla mnie było to pitolenie, sama teoria, żadnych praktycznych wskazówek. W programie nie było żadnego zwiedzania - samo siedzenie na miejscu w hotelu. Wieczorem spotkaliśmy się z ludźmi z naszych uniwersytetów i poznaliśmy ludzi z którymi mieliśmy studiować.
Poniżej ja i Yahel.
Następnego dnia nie było już żadnych punktów programu. Mieliśmy tylko w grupach porozjeżdżać się do naszych miast. Chaos jaki tam panował był nie do opisania. Dość powiedzieć, że spędziłam jakieś 5 godzin w lobby, zanim zajęłam miejsce w autokarze na lotnisko. Leciałam tylko z dwiema Chinkami z mojej grupy, reszta grupy wliczając w to naszych przewodników, wyleciała wcześniej.
Lot zajął jakąś godzinę (odległość ok. 600 km) Cena biletu - 800 czy 900 tysięcy rupii (powiedzmy, że ok. 300 zł), bo lecieliśmy "zwykłymi" liniami. Na lotnisku czekali na nas ludzie z uniwerku, z busikiem uniwersyteckim. Podczas podróży do Solo niewiele co zobaczyłam bo było już ciemno. Chociaż tutaj ciemno robi się już o 18:00, więc to żaden wyznacznik późnej pory. ;) Gdy dojechałam do stancji marzyłam już tylko o jednym - spaniu.
Ministerstwo zamawiając pokoje dla nas poskąpiło opłaty za internet w pokoju. O ile nie chcieliśmy płacić dodatkowo 100.000 rupii mieliśmy tylko jedno wyjście - korzystanie z darmowego wifi w lobby. Kilkaset osób, na raz... taaaak... Pokoje były nam przydzielane przypadkowo, choć z zachowaniem podziału na płeć. Nikt jednak nie sprawdzał, czy "przydział" był przestrzegany. ;) Pokój hotelowy dzieliłam z Meksykanką imieniem Yahel. Do dyspozycji miałyśmy królewskie łoże, wannę (z gorącą wodą oczywiście), klimatyzację i telewizor furkoczący dopóki nie odłączyło się go od prądu ;)
Poniżej widok z pokoju oraz nasza łazienka.
Ósmego września było właściwe rozpoczęcie programu - wykłady, występy. Mówili co nieco o różnicach międzykulturowych, ale dla mnie było to pitolenie, sama teoria, żadnych praktycznych wskazówek. W programie nie było żadnego zwiedzania - samo siedzenie na miejscu w hotelu. Wieczorem spotkaliśmy się z ludźmi z naszych uniwersytetów i poznaliśmy ludzi z którymi mieliśmy studiować.
Poniżej ja i Yahel.
Następnego dnia nie było już żadnych punktów programu. Mieliśmy tylko w grupach porozjeżdżać się do naszych miast. Chaos jaki tam panował był nie do opisania. Dość powiedzieć, że spędziłam jakieś 5 godzin w lobby, zanim zajęłam miejsce w autokarze na lotnisko. Leciałam tylko z dwiema Chinkami z mojej grupy, reszta grupy wliczając w to naszych przewodników, wyleciała wcześniej.
Lot zajął jakąś godzinę (odległość ok. 600 km) Cena biletu - 800 czy 900 tysięcy rupii (powiedzmy, że ok. 300 zł), bo lecieliśmy "zwykłymi" liniami. Na lotnisku czekali na nas ludzie z uniwerku, z busikiem uniwersyteckim. Podczas podróży do Solo niewiele co zobaczyłam bo było już ciemno. Chociaż tutaj ciemno robi się już o 18:00, więc to żaden wyznacznik późnej pory. ;) Gdy dojechałam do stancji marzyłam już tylko o jednym - spaniu.